Przejdź do głównej zawartości

Dzień szyty na miarę.

Witajcie :)
Czy zauważyliście jak pędzi czas? Jak jeden weekend zamienia się w kolejny? Początek października za parę dni jest już połową listopada? Mnie zaczęło to przerażać..rano pobudka, dziecko do przedszkola, biegiem do pracy, w domu jestem przed 17:00, jakieś zajęcia dodatkowe i zaraz znów jesteśmy w łóżkach.
Powiedziałam: STOP !
Czas zwolnić. Przecież życie ucieka mi przez palce. Zawsze wszystko planowałam, organizowałam i pilnowałam, żeby było tak jak ustaliłam to wcześniej i bardzo denerwowałam się kiedy coś wyskakiwało mi z ram planu. Nie powiem..nie jest mi z tym źle, że wiem "co gdzie i jak" i potrafię to sensownie ogarnąć jednak kiedy zaczęło mnie to stresować postanowiłam przystopować swoje organizacyjne zapędy. Nadal denerwuje mnie kiedy ktoś nie szanuje mojego czasu np.umawiając się ze mną na konkretną godzinę, spóźniając się 40 minut (rekord: 2,5 godz) i mając pretensje, że nie mogę zostać dłużej, by ustalić resztę rzeczy, które można było ustalić, gdyby ten ktoś nie zmarnował tamtych 30 minut. Nie mam na myśli spóźnień spowodowanych wydarzeniami losowymi, czy życiowym roztargnieniem osoby ( a znam takie i wybaczam im ;) ), a różne inne :)
Takie "atrakcje" zawsze kosztowały mnie dużo nerwów.
Teraz się uspokajam i walczę z nadmiarem organizacji. Do pracy chodzę na pieszo, podziwiam piękne łódzkie kamienice, witryny sklepów, obserwuję ludzi i jest mi dużo lepiej :) Nie biegnę jak szalona :) Powrót do domu wygląda tak samo, a zajmuje tylko 10-15 minut dłużej niż wcześniej :) za to jaki przynosi relaks ! Wracam spokojna, opanowana, uśmiechnięta, rozmarzona i jakoś wszystko samo się układa :)
Od września zeszłego roku planowałam wyjazd w góry, raz nawet kupiłam bilety na podróż..wszystko było zaplanowane, dopięte na ostatni guzik. I co z tego? W tym konkretnym terminie dopadła mnie choroba, z którą nie poradziłabym sobie na miejscu bez fachowej opieki. Bilety musiałam oddać. Wszystko odwołać..Ba! Miałam iść wtedy na wesele, a dwa dni przed dowiedziałam się, że nie jadę. Późniejsze terminy z różnych powodów też w kółko wypierane były przez różne sytuacje..w końcu w górach pojawiłam się w sierpniu. Ten wyjazd wstępnie planowany był rok wcześniej: urlop i te sprawy, co wakacje to samo miejsce, więc możliwości też troszkę inne przez co było na pewno ciut łatwiej.
Teraz wiem, że nie mogę nic planować :), bo na bank nic z tego nie wyjdzie :)
Staram się wmieszać w moje życie trochę spontaniczności, która kiedyś ze mną była, ale gdzieś tam uciekła :) Zaczynamy lubić się na nowo, by nie zatracić się w biegu, nie zaczynać dnia od myśli : plan dnia. Każdy dzień szyty był na miarę, dopasowany co do centymetra i nie pozwalał zauważać i cieszyć się z drobnych sytuacji, które normalnie przynosiłyby radość. Mnie psuły one plan dnia, teraz ja go psuję :) Oczywiście są rzeczy, które w mojej codzienności zagościły na stałe ( np. pora pójścia do łóżka przez moją córkę) jednak w wyjątkowych sytuacjach ( np.święta ) nie mam problemu, żeby trochę je nagiąć :) W końcu zasady są od tego, żeby je łamać :)
Nie chcę obudzić się za parę(-naście; -dziesiąt) lat z poczuciem, że zmarnowałam życie na wieczny wyścig, z którego nie ma nic pożytecznego. Poza tym z czym lub kim tak naprawdę wiecznie się ścigamy? Czy warto?
Czego uczymy nasze pociechy zachowując się w ten sposób?
Takiego samego bezkierunkowego pędu. Lepiej nauczmy je jak szanować swój czas, oraz umiejętnego korzystania z niego, by nie zgubiły codziennych radości na rzecz bezsensownego stresu o każdą minutę.
Ja już widzę pozytywny wpływ moich zmian m.in. w relacjach: rodzic-dziecko :)
I przede wszystkim dlatego wiem, że warto :)


Dobranoc :)

Komentarze

  1. A u mnie zupełnie na odwrót - nic nie umiem zaplanować, zawsze jest pełen spontan i pójście na żywioł. Ta druga skrajność też bywa męcząca, ale nie jestem w stanie nad tym zapanować, już taki mam charakter, że działam w 100% spontanicznie - co czasem wpędza mnie w kłopoty ;)

    P.S. Czcionka teraz super - czytelna i wyraźna ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak mam kiedy jestem w Chochołowie :) tam chyba nikt nie sprawdza czasu :) (mam na myśli osoby, które znam, bo innych nie mam jak obserwować z taką dokładnością :))przynajmniej takie odnoszę wrażenie :) mnie się to udziela - dzięki temu czuję się lepiej :) Doczekać się nie mogę spotkania z Tobą :)
      Widzisz jaka usłuchana jestem :D będę miała czas to jeszcze popracuję nad wyglądem bloga :)

      Usuń
  2. Dla mnie aktualnie doba ma o jakieś 3h za mało. Na co dzień wszystko muszę mieć zaplanowane i poukładane, ale z drugiej strony strasznie spontaniczny ze mnie człowiek :) Te dwie odmienne natury siedzące we mnie, wprowadzają niekiedy niezły chaos w moim życiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie ma złotego środka i może dlatego jest tak fajnie :) zawsze w nawet najnudniejszym planie może wydarzyć się coś fajnego ;) na pewno nikt się z Tobą nie nudzi :)

      Usuń
  3. Wróciłam do planowania, ale nie wszystkiego, tylko trochę, żeby bardziej uporządkować sobie dni.
    W górach czasu kompletnie nie liczę, nie ważne w których jestem. Zauważyłam, że tam czas płynie sobie, a muzą. Ludzie nie zwracają na niego uwagi kompletnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magia gór :) może trzeba będzie przenieść się tam na emeryturze :D przynajmniej wtedy człowiek na spokojnie nacieszy się szczęśliwym, bezczasowym otoczeniem :)

      Usuń
    2. Chciałabym zdecydowanie wcześniej niż na emeryturze :D

      Usuń
  4. Mi zawsze za mało czasu...ale jak człowiek z dzieckiem wieczorem zasypia to co się dziwić:) Planować przestałam już dawno praktycznie nic mi nie wychodziło. Wszystko na ostatnią chwilę- chyba to lepsze rozwiązanie i mniej stresu:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co mi dał miesiąc na siłowni?

Zastanawiasz się, czy nie pomyliłam się  w tytule? Oczywiście, że nie i nie reklamuję tu niczego, by takim zdaniem chcieć Cię zachęcić do pójścia w tym samym kierunku. Ja tu chcę tylko i wyłącznie o zdrowiu ! No właśnie. Dla mnie też jest szokiem, że mając szalejące TSH zauważam luźniejsze ubrania tu i tam. Jeansy? O tak ! Zakładam bez zmartwień :) I to nie te nowe o rozmiar większe :) - założyłam ulubione :) . Kilogramy nie spadają, przyznaję szczerze. Centymetrów mniej, kilogramy w miejscu, bo mięśnie są ciężkie. Mam pracę siedząca, codziennie przy biurku spędzam obowiązkową liczbę godzin. Mój kręgosłup zaczynał dziwnie wyglądać i czuć się również słabo. Czy coś się zmieniło? Owszem :) Nie garbię się, nie czuję bólu, który odszedł w zapomnienie. Dodatkowo mogę nosić cięższe zakupy :D - jeśli pomagają Wam w tym mężowie to informację o zwiększonej sile zostawiajcie dla siebie ;) Choć nie ma efektu "wow" to czuję się sama ze sobą dużo dużo lepiej. Powraca jędrność, zaczyn

Tragedia, która zrodziła pasję.

Chciałabym przedstawić Wam Mateusza.  Mateusz i jego przeżycia zainspirowały mnie do napisania tego co dziś przeczytacie. Jaki wpływ będzie miała na Was ta historia? Liczę na to, że zastanowi na różny sposób każdego z osobna. Z Mateuszem znamy się od ok 17-18 lat. Kiedy przeprowadził się po sąsiedzku bliższe koleżeńsko/ podwórkowo było mi jego starsze rodzeństwo. Ja byłam może w V klasie,  a Mateusz mógł mieć ok 2 lat ( matko! jaka ja stara jestem :P ). Grzeczny, uśmiechnięty, zawsze przeze mnie lubiany i nie okazujący, że coś jest nie tak. Niedawno podzielił się ze mną swoją historią, która mną wstrząsnęła. Najłatwiejsze określenie dla dramatu, który skrywał się za drzwiami jego mieszkania właściwie tuż pod moim nosem, bo po drugiej stronie podwórka. Zawsze słuchając wiadomości  o podobnych sytuacjach myślę:"niemożliwe, żeby nikt o tym nie wiedział" - przekonałam się na własnej skórze jak bardzo jest to możliwe, zmroziło mnie to jeszcze bardziej. Nikt nie mógł zareagować

Codzienność

Ostatnio za namową koleżanki zaczęłam jeść ( jak to mówi moje dziecko) gejfruty. Ponoć ma mi to pomóc w zbiciu wagi. Kupię kilogram i będę w nią rzucać, może uda się zbić chociaż ekranik. Kupiłam jednego, był pyszny - całego zjadłam. Wczoraj udało mi się wyjść wcześniej z pracy, a że były mąż zabrał nasze dziecko na salę zabaw to postanowiłam ciut się odstawić do Biedry. Lista zakupów: mleko i wspomniany już owoc. 200 kg nie ważę, więc pozwoliłam sobie na obcisłe jeansy i małe szpilki. Bo jak nie do Biedry to gdzie? Zachwycona swoim pomysłem naprzymierzałam się różnych kombinacji i wyszłam. Kiedy zamykałam drzwi spod sąsiednich spojrzała na mnie samotna, smutna, rozmazana psia kupa. Jak bardzo ucieszyłam się, że wyszłam z domu w balerinach, bo w nich (zaraz po obuwiu sportowym) najłatwiej przeskakiwać przez placki. Udało mi się o suchym i czystym bucie wyjść na zewnątrz. Słońce delikatnie przypiekało spacerowiczów. Obserwując okolicę włożyłam słuchawkę do ucha i spokojnie szłam mię